Spór sceptyka z wierzącym

Gdy spotkają się dwie zasady,
z których żadna nie da się pogodzić z drugą,
każda nazywa drugą głupstwem lub herezją.
L. Wittgenstein

Ten post napisałem na potrzeby dyskusji, w której uczestniczę na jednym forum, ale ponieważ wiem, że może mi się jeszcze kiedyś przydać i aby nie zaśmiecać forumowej przestrzeni przydługawymi tekstami zawieszam go tutaj.






Dialog wierzącego ze sceptykiem
z artykułu Leszka Kołakowskiego
pt.: Bóg rezonerów, „Znak” 1988, s. 59-103

Wierzący:    Pewność moja, nie będąc bynajmniej zbiorem dowolnych przekonań, jest ugruntowana w postrzeganiu, które prowadzi do spójnego obrazu świata. Wszyscy ci, którzy doświadczają podobnie, rozumieją siebie nawzajem bez trudu, a jeśli ty odmawiasz przyjęcia ich świadectwa, to tylko dlatego, że brak ci odpowiedniej zdolności, a raczej woli, by ją posiąść. Ludzie o normalnym słuchu są w stanie komunikować się w języku doskonale zrozumiałym w sprawach dotyczących muzyki, lecz głuchy od urodzenia uzna ich słowa za pozbawione sensu.
Sceptyk:      Nie jest to dobra analogia. W twoim przekonaniu wiara jest sprawą najwyższej wagi, gdy chodzi o to, w jaki sposób Bóg rządzi swymi ludzkimi poddanymi. Dlaczego więc dał On tę szczególną zdolność tylko niektórym, odmawiając jej innym? Czemuż ja nie potrafię zobaczyć tego, co ty, jak twierdzisz, dostrzegasz?
Wierzący:      Potrafisz – jeśli zechcesz. Nie ma żadnego przymusu wiary w obchodzeniu się Boga z ludźmi, a tylko zachęta. Jest to ostateczna sprawa woli raczej, niż wysiłku poznawczego.
Sceptyk:         Zatem przyznajesz, że nie potrafisz mnie przekonać?
Wierzący:       Rzeczywiście, nie potrafię.
Sceptyk:      A przecież wiara twa rości sobie pretensje do wartości poznawczej. Utrzymujesz, że znasz prawdę dla mnie niedostępną. Co za tym idzie, twoje stanowisko jest samowywrotne, skoro nie masz żadnych sposobów, aby przekonać mnie racjami poznawczymi.
Wierzący:      To zależy co rozumiesz przez racje poznawcze. Jak określasz akty umysłowe prowadzące do wyników, które akceptujesz jako wartościowe poznawczo?
Sceptyk:       Akty te są wyznaczone przez zabiegi naukowe. Przyznaję, że wokół pytania o ścisła granicę między tym, co dopuszczalne a tym, co niedopuszczalne w naukach empirycznych toczono długie dyskusje i wiele pozostaje jeszcze kwestii spornych. W większości przypadków uczeni potrafią się jednak porozumieć i ocenić ważność swoich dzieł; zazwyczaj też zgadzają się co do tego, że istnieje rozległy obszar spekulacji, które nie zasługują na ich uwagę, jako że nawet w najmniejszym stopniu nie czynią zadość standardom przez nich uznawanym, choćby te nie były zdefiniowane w doskonale precyzyjny sposób. Dlatego też nie rozważają oni kwestii cudów, aniołów, czy Boga.
Wierzący:    Lecz cóż mogłoby mnie przekonać, że kryteria stosowane we współczesnych badaniach naukowych wyznaczają zarazem granicę pomiędzy tym, co ma, i tym, co nie ma wartości poznawczej, nie mówiąc już o granicy między sensownym i tym, co pozbawione sensu?
Sceptyk:       Odpowiedź jest prosta. Metody naukowe pozwalają przewidywać zdarzenia. Jeśli na przykład, z określona siłą wyrzucę określone ciało w określonych warunkach grawitacyjnych, to mogę obliczyć odpowiednie współrzędne i wykazać poprawność tej prognozy. Potrafię opisać, w jaki sposób możliwa jest reprodukcja  żywej komórki, mogę przewidywać zaćmienia słońca i powiedzieć ci, jakie masz szanse na wygraną przy stole gry. Metody te są, oczywista, bardziej niezawodne w pewnych dziedzinach niż w innych, i wiemy, dlaczego tak się dzieje; ale warunki dokonań naukowych są dostatecznie jasne, niezależenie od wszelkich filozoficznych sporów wokół weryfikowalności i falsyfikowalności. Ty zaś nie potrafisz wykorzystać w ten sam sposób swoich umiejętności teologicznych, by przewidywać, tworzyć, rachować, wyjaśniać. Najwspanialsze świątynie zbudowano w oparciu o wyliczenia inżynierów, a nie o ich modlitwy; w przeciwnym razie nigdy by ich nie skonstruowano albo też rozsypałyby się w kawałki.
Wierzący:      Całkowicie chybiasz celu. Nikt nie utrzymuje, że wiara mogłaby zastąpić naukowa wiedzę i że modlitwa, miast pracą, można dopiąć tego samego celu; takich iluzji chrześcijaństwo wyraźnie zakazuje. W moim pytaniu chodziło o to, na jakiej to podstawie twierdzisz, a czynisz tak, że wszystko, co wiemy, sprowadza się do tego, co potrafimy uzasadnić przy pomocy metod dopuszczalnych we współczesnej nauce, jakkolwiek dokładnie czy niedokładnie byłyby one zdefiniowane.
Sceptyk:        Na tej właśnie podstawie, że metody naukowe okazały się godne zaufania w przewidywaniu zdarzeń i że mogą być zastosowane praktycznie ze znacznym powodzeniem, czego z pewnością nie da się powiedzieć o wierzeniach religijnych.
Wierzący:       Kręcimy się w kółko. Pytamy, skąd pochodzi to pojęcie wiedzy czy wartości poznawczej. Na jakiej podstawie odrzuca się wiedzę, która nie spełnia tych wymagań?
Sceptyk:     Powodów ostatecznych może nie mamy, lecz widzimy, że każdy w końcu może zostać przekonany do prawdy w nauce, jako że osiągnięto tu szerokie porozumienie co do kryteriów prawomocności. W kwestiach religijnych jest inaczej. Ty nie jesteś w stanie nakłonić mnie, abym przyjął twoje wierzenia, ale możemy przekonywać się nawzajem w tych kwestiach, które podlegają rozwiązaniu metodami naukowymi.
Wierzący:      Owszem, lecz nie potrafisz przekonać mnie do twego fundamentalnego założenia: że wyłączne prawo do definiowania, czym jest wiedza, przysługuje twoim kryteriom.
Sceptyk:     Jeśli nawet nie potrafię, to kryteria te cieszą się powszechną akceptacją, podczas gdy w kwestiach religijnych – których zresztą wcale za problemy nie uważam – nie ma żadnego powszechnie przyjętego sposobu osądzania i rozwiązywania dyskutowanych spraw.
Wierzący:    Wszystko zatem sprowadza się do opinii większości czy też consensus omnium (zgody wszystkich)?
Sceptyk:         Niech będzie i tak; nie wadzi mi to wcale!

Ten (nieco przydługawy ale bardzo wartościowy) dialog znakomicie oddaje zderzenie się dwóch paradygmatów: racjonalnego i religijnego. Ileż to razy taka scena w różnych wariantach odbywa się w czasie gorących dyskusji o sprawach wiary. Wierzący starają się przekonać sceptyków i odwrotnie. Czy to ma w ogóle jakikolwiek sens? Sam sobie zadaje to pytanie wielokrotnie bo zdecydowanie jestem sceptykiem – aczkolwiek otwartym i starającym się zrozumieć wierzących – sam wierzącym przecież byłem… ale zwątpiłem. Powiem nawet więcej – czasami sobie nawet myślę, że nadal chciałbym być, ale nie potrafię. Co mam zrobić by zyskać wiarę? Czy w ogóle mogę zrobić cokolwiek? Modlić się o nią? To absurdalne wobec braku wiary w obecność tego, do kogo modlitwę miałbym kierować. Może Bóg mógłby zainterweniować? No pewnie by mógł z uwagi na swoją wszechmoc. Mógłby dokonać gwałtu na mej duszy i wlać w nią łaskę wiary – ale wtedy by naruszył moją wolną wolę. Może Kalwin miał rację i istnieje predestynacja, a ja zostałem przeznaczony na potępienie? Ale wtedy i tak próżne moje zabiegi o zbawienie. Bóg mógłby spowodować, że rozstąpi się przede mną morze, krzew zacznie gorzeć i dokonać wielu innych cudów – ale ja i tak pewnie starałbym się szukać racjonalnego wytłumaczenia tych zdarzeń. Nie, nie jestem upartym negatorem istnienia Boga! Albo faktycznie Go nie ma, albo mnie nie wyposażył w odpowiednie narzędzie by Go poznać. Tylko tyle. Ale nie mogę mieć pewności. Mam mózg, oczy, uszy, odczuwam węch, smak, odbieram dotyk – i tym aparatem – obojętnie czy ukształtowanym przypadkowo czy celowo – nie odbieram istnienia Boga. Więc jeśli nawet on istnieje, to nie wyposażył mnie w możliwość jego poznania. Tymi zdolnościami do Boga się nie dostanę. Oczywiście wiem, że to nie jest wyposażenie doskonałe, ale jedyne jakie mam. Wiem, że widzę tylko określony zakres całego spectrum światła, że słyszę tylko niektóre częstotliwości. Ale nic na to nie poradzę. Mój świat jest takim, jakim mam zdolność go odbierać. Może są inne drogi do Boga? Niektórzy starają się przekonywać, że przecież ktoś musiał stworzyć te piękne rzeczy, które nas otaczają. Ale w tym tkwi już założenie, że to, co istnieje zakrywa jakąś nicość, jakiś niebyt. Wierzący doznają czegoś takiego, co Leszek Kołakowski nazywa „zadziwieniem faktem istnienia” – tak jakby istnienie nie było czymś oczywistym, jakby istnienie było wyjątkiem, a nieistnienie normą. Skąd ta pewność? Zarówno odwieczne istnienie, jak i odwieczna nicość są tak samo trudne do pojęcia, ale nie ma żadnych podstaw by faworyzować jedno, a drugie ignorować.
„Część metafizyki obraca się, świadomie lub nie, wokół pytania, dlaczego coś istnieje: dlaczego jest materia, duch, czy też Bóg, niżli raczej nic? Jednakże pytanie to zakłada, że rzeczywistość wypełnia pustkę, że pod bytem ukryta jest nicość, że w zasadzie nic nie powinno istnieć, a zatem trzeba wyjaśnić, dlaczego rzeczywiście cos jest. Jest to jednak czysta iluzja, bo idea absolutnej nicości ma tyleż samo znaczenia, co idea kwadratowego koła” (Henri Bergson)
Świat wierzącego i świat sceptyka to dwa odrębne światy, między którymi nie ma mostu. Bóg jest bezsilny. Musiałby zastosować metody totalitarne i pogwałcić wolna wolę by dostać się do duszy sceptyka. Wierzącemu także nikt nie może zabronić trwać przy swoim i zamykać oczy na argumenty sceptyka. Bo wierzący doświadcza Boga w swoim życiu, w innych ludziach, widzi jak Bóg działa w historii. I tak nie dogadają się nigdy te dwa bratanki. Jedyne co im pozostaje, to nawzajem się szanować – i prowadzić dalej interesujące dyskusje.

Jak rzeki płynąc w doliny znajdują swój dom w oceanie, imię porzuciwszy i kształt,
tak i ten, który wie, z imienia i kształtu wyzwolony,
przybliża się do boskiej Osoby, która jest za świata krańcem.
Ktokolwiek prawdziwie zna Brahmana, co jest ponad wszystko,
zaprawdę sam Brahmanem się staje.
Upaniszada Mundaka

1 osób skomentowało:

clearance pisze...

Żeby nie zajmować zbytnio miejsca umieściłem komentarz pod adresem:
http://znalezionewstraznicy.blogspot.com/2011/10/komentarz-do-spor-sceptyka-z-wierzacym.html

Prześlij komentarz

top