Na Bielanach...

Od wczoraj mam już długi weekend - aż pięć dni wolnego.


Wczorajszy wieczór minął na wspaniałym spacerze pod klasztor Kamedułów na Srebrnej Górze. Ponieważ wczoraj niewiele wiedziałem na temat klasztoru postanowiłem dzisiaj uzupełnić trochę informacji. Sam miałem okazję zwiedzić pustelnię w Bieniszewie - dobre dziesięć lat temu. W Krakowie nie doszedłem dalej niż pod klasztorna furtę. Tak samo było wczoraj, ale to da się jeszcze nadrobić.

Jak się okazuje krakowska pustelnia powstała w roku 1604 i obejmuje 11 hektarów terenów otoczonych klauzulowym murem, który odgradza to mistyczne miejsce od świata. Idąc do klasztoru w czasie wieczornej szarówki, czuje się ciarki przelatujące po plecach, jak gdyby słyszany dzwon, wzywający braci na modlitwę brewiarzową był wprawiany w ruch przez duchy tych, którzy przez te kilka wieków tutaj postanowili pozostawić świat za klasztorną furtą by oddać się kontemplacji, modlić się za tych, którzy się nie modlą - rezygnując z kontaktu z rodziną i licząc się z tym, że już nigdy nie zobaczą świata, który otacza Srebrną Górę. Ich szczątki spoczywają teraz w klasztornych katakumbach, a dusze być może czasem zapędzają się pod klasztorne mury, by zobaczyć jak niezmienne życie w regule zakonnej prowadzą współcześni pustelnicy. Życie, w którym zajęć ma być tak wiele, by dzień wydawał się niewystarczający.

Napisane 22 października 2004 r.

Życie niemiłosiernie zmusza mnie do podjęcia ważnej decyzji, a ja jak tylko moge uciekam - sam nie wiem dlaczego. Przecież gdzieś w sobie jestem przekonany, że to, co robię jest słuszne. Być może boję się konsekwencji. Może tylko brak mi doświadczenia. Nie wiem. Jedno jest pewne - trzeba się zdecydować.

A ja zamiast siedzieć i myśleć rozkoszując się z lubością tą nową dla mnie sytuacją i wypiąłem się na wymagania, które postawił przede mną Los i postanowiłem się rozerwać, i pogadać z kimś kto patrzy na to z dystansu. I tak rozmowa, atmosfera Opium i piwo pozwoliły mi trochę się zrelaksować i zdobyć potwierdzenie dla swojej decyzji. Z lekko szumiącą głową wsiadłem do drugiego nocnego autobusu niecierpliwiąc się kiedy wreszcie znajdę się w pieleszach - bo rano trzeba wstać do pracy.


Nie wiem jak to się stało, że przegapiłem przystanek, na którym powinienem wysiąść. Ale zrelaksowany postanowiłem zrobić kółeczko z panem kierowcą i tym sposobem wreszcie dotarłem do domu.

Trochę trudno się rano wstawało. Lekko nawet szumiało w głowie, ale do zniesienia. Dzień zacząłem od czytania Newsweeka - z opóźnieniem, bo zajął mnie Głowacki. Rozczuliłem się czytając o "żelaznej lady", co stanęła na czele ponad dwutysięcznej armii policjantów w Łodzi - pinsp. Aldona - podnosząc skuteczność o jakieś 200% - i to podobno naprawdę, a nie tylko wstatystykach. Zapoznałem się z raportem dotyczącym używania trawki w Polsce, dowiadując się, że trend ma tendencję rosnącą, choć mi się zdawało - nie wiem dlaczego - że jest wprost odwrotnie. Artykuły polityczne omijam ze skrzywieniem - już mam dość czytania o wszelkich aferach, komisjach sejmowych itp.
Dotychczas zasiedziały w domu, dawno nie miałem tak interesującego i miłego weekendu. W sobotę zdecydowaliśmy się na wycieczkę do Ojcowa. Ok. 30 km od Krakowa, bilet nie wiele droższy od miejskiego, a frajdy co niemiara. Dzień był wspaniały, ciepło i świeciło słońce. W jego świetle pięknie wyglądały kolorowe liście drzew porastających skały. Urządziliśmy sobie spacer od zamku w Ojcowie do Bramy Krakowskiej i spowrotem na piwko i kiełbaskę z rusztu. Wróciliśmy pod wieczór, by po krótkim odpoczynku - sącząc wiśnióweczkę uczyć się gry w brydża.

Niedzielny wieczór umilił recital Marty Bizoń grany na scenie pod Ratuszem - "Neapol 19:03", który gorąco polecam wszystkim, którzy mają ochotę w ciągu godziny pobalansować pomiędzy nostalgią, płaczem i śmiechem.

***

No jakoś się wreszcie pozbierałem, żeby napisać notkę. Czasu ostatnio jakoś zrobiło się niewiele. A ten co mam udaje mi się spędzać na dużo milszych zajęciach niż siedzenie przed komputerem - i to jedna z zalet ostatnich zmian jakie zachodzą w moim światku ostatnio.
Na pierwszym miejscu - ale na szczęście tylko formalnie - jest oczywiście praca. To skandal, żeby uczciwy człowiek musiał pracować jedną trzecią doby. Zwłaszcza, gdy ta praca nudna i nie stawia żadnych wyzwań. Do tego ostatnio atmosfera się psuje ewidentnie. 

W tym celu nawet odnowiłem swoją współpracę z jednym z klubów czytelniczych i zakupiłem lekturę. Wprawdzie pokręciłem nosem, ze 27 złotych, a taka cienka, ale cuż. Żeby być na bieżąco z kulturą trzeba się poświęcić. Tym bardziej, że owe 27 złotych wydawałem z pożyczonych już pieniędzy... bo jakoś cienko ostatnio.

Po wyjściu z pracy zwykle staram się tam zostawić związane z nią problemy i czas spędzić w miarę sympatycznie. Raz to sącząc piwko przy kontuarze, w towarzystwie sympatycznego Barmana. A innym razem starając się poczytać cokolwiek. 
Rozwijając tę ostatnią - a zaniedbaną jakiś czas temu dziedzinę - postanowiłem - skuszony reklamami - sięgnąć po Janusza Głowackiego "Z głowy".



Było warto. Jak nie znoszę autobiografii, a wszelki tekst niepopularno-naukowy pisany bez dialogów jednym cięgiem zawsze mnie przerażał, tak jestem bardzo zadowolony z nowego zakupu. Może i cham jestem pospolity - autora nie znam w ogóle, a jedynym znanym mi przejawem jego twórczości jest "Antygona w Nowym Jorku". Jednak książka okazuje się ciekawa i pełna dobrego humoru. Ale nie takiego co powoduje zanoszenie się śmiechem, ale raczej sympatyczny uśmiech pod nosem z prawideł jakie rządzą tym światem i anegdot naz wszelkie tematy. 
Dwa fragmenciki postanowiłem zacytować. Pierwszy dla zwyczajnej rozrywki bo mnie nieco ubawił, a drugi - bo ślizga się po materii, która ostatnio odrobinę zaprząta moją uwagę:

Michał Kott, syn profesora Jana, jeden z najinteligentniejszych ludzi, jakich znam [...] dostał w college'u w Ameryce nagrodę za esej o perwersjach. Napisał, że perwersja to jest głównie brak kontaktu między partnerami. Dlatego za perwersję uznał na przykład zdecydowanie jednostronną nekrofilię, ale w żadnym wypadku wykonywany z pasją i za obopólną zgodą układ sado-maso. Zasugerował natomiast, że jest nią stosunek małżeński, bo mechaniczny, a więc bez kontaktu. Ale co z tego. Michał ma żonę i trójkę dzieci.

Niby powinienem zasłonić okno, się skupić, pisać, ale ciężko jest przetrzymać ograniczenie ścianami. Tyle, że z ograniczeniem ostatecznym też nie jest zawsze lekko. Josif Brodski powiedział, że nie może wytrzymać oceanu, dopóki nie zobaczy jakiegoś żagla albo komina statku. Jak już jest jakiś najmarniejszy nawet punkt zaczepienia, to się daje wytrzymać. Tak samo jest z mieszkaniem, mimo okien. Na dłuższą metę samemu trudno, więc się kogoś wpuszcza. Kobietę na przykład. I jest chwila ulgi. Ale potem już nie można tego tłoku wytrzymać, się ją wyprowadza i znów można żyć. I potem od nowa. Nie ma wyjścia.
Czas potrafi się tak samo zatrzymywać w miejscu, jak i biec w sposób niewyobrażlanie nieuchwytny. Miał być intensywny dzień i na swój sposób był - nawet lepszy.
Jakoś tak się stało (dziękuję dobrym duszkom, które pomogły...), że miałem okazję zobaczyć spektakl "OBUDŹ SIĘ /Minnesota blues/" według libretta Arkadiusza Jakubika, w reżyserii Jerzego Federowicza.


Cuż, "spektakl zaangażowany społecznie", dofinansowany przez Wydział Spraw Społecznych Urzędu Miasta Krakowa porusza problem alkoholizmu, posługując się postacią rokendrolowca z czasów PRL, który nie potrafi odnaleźć się nowej rzeczywistości. Przedstawienie zasadza się na muzyce Krzysztofa Jaryczewskiego i piosenkach zespołu Oddział Zamknięty. No co tu ukrywać - poruszany problem jest zapewne ważki i trudny, ale naprawdę nie polecam. Wiele wypowiadanych tekstów i przedstawianych obrazów jest tak dosłownych i posługuję się tak daleko idącą łopatologią, nie pozostawiając widzowi ani odrobiny miejsca na własne myślenie, że często nie wiadomo czy się śmiać czy płakać. Być może taki rodzaj widowiska byłby rewelacyjny jako objazdowa akcja profilaktyczna w szkołach i placówkach wychowawczych, ale jakoś zupełnie nie pasuje mi na scenę w teatrze. Ale zapewne jestem jakiś nie wrażliwy na sztukę - wszak na koniec zabrzmiały owacje na stojąco - co spowodowało, że zakłopotani umknęliśmy czem prędzej z sali...


Cztery drinki sączone w najlepszym z możliwych towarzystwie w magiczny sposób przeniosły mnie w czasie - aż do godziny 3 w nocy. Tak samo miło się rozmawia jak i milczy. To jest wspaniałe.
Dwa światy - musiałem wracać nad ranem do tego pierwszego.

Rano pospiesznie przegryziona buła z kiełbasą i musztardą - resztka z wczoraj. Na przystanku dwa ziemniaczki (ciasteczka) i łyk Coli... Jest dobrze. Damy rade...

***

Dzisiaj się ubawiłem tym:

Telefon zadzwonił w nocy. 01;13, spojrzałam na zegarek. Cholera przed chwilą się położyłam po ciężkim dniu pracy i podróży z Gdańska do Warszawy. 
- Słuchaj, przepraszam że dzwonię tak późno, Jacek, przyleciałem dziś z Kanady, nie mogę spać bo wszystko mi się pomieszało z czasem, pomyślałem że i ty jeszcze nie śpisz, jak to artystka - zaśmiał się, a ja zezłościłam się jeszcze bardziej - szukam Kuby, dzwoniłem już do wszystkich znajomych, nikt nie wie co się z nim stało, gdzie teraz mieszka, czy jest w ogóle w Polsce, nie masz do niego jakiegoś kontaktu? 
- Jakiego Kuby? – starałam sobie przypomnieć - tego co jeździł na koniu w pepegach? Ten co grał na gitarze?
- W czym? A tak, w takich białych tenisówkach. Muszę go znaleźć. Wiesz gdzie mieszka? Może masz jego telefon?
- Nie, nie mam. A o co chodzi? – starałam się być miła, znajomy sprzed lat, znajomość z obozu konnego pod Szczecinem, Bonin się to chyba nazywało, ta miejscowość, ze stadniną i nadleśnictwem, mieliśmy wtedy po 18,19,20 lat, wiedziałam że ma przyjechać do Polski, uprzedził kilka tygodni temu, telefonicznie. Zdziwiłam się skąd ma mój telefon. Po tylu latach. 
- Spotkasz się ze mną jutro? Chcę pogadać. Muszę znaleźć Kubę. 
– Nie, nie mam z nim żadnego kontaktu- cholera jasna, całkiem mnie obudził, już teraz nie zasnę, pomyślałam, trzeba wyłączać telefony na noc, tyle lat sobie to powtarzam, i za każdym razem nie mogę się na to zdobyć, a jak się coś stanie- myślę- ktoś będzie potrzebował pomocy, ktoś z rodziny?
- O ktorej moze sie spotkać? I gdzie sie umówimy?
- Nie mogę jutro, muszę raniutko załatwić dwie urzędowe sprawy i znów wyjeżdżam do Gdańska, kręcę tam film, muszę być na czwartą po południu. Jedź ze mną na Wybrzeże, jeśli chcesz. 
- Myślisz że tam może być Kuba? 
- Nie wiem, ale jeśli ze mną chcesz pogadać to tylko w drodze. 
- Chcę, ale najpierw muszę znaleźć jego. Wanda, ta wiesz ta nasza instruktorka, mówiła mi że może jutro coś się dowie….
- No to nic, no to cześć, bo wiesz, muszę rano wstać, przepraszam cię. 
- A dawno się z nim widziałaś? 
- Z tym Kubą? ! A skąd!? Nigdy! Nawet dokładnie nie pamiętam który to był, nigdy go potem nie spotkałam, potem spotykałam tyko Sylwka i Hankę, pobrali się, widziałam się z nimi ze dwa razy, a tak z nikim, to było tyle lat temu! A co to za sprawa, dlaczego musisz go zobaczyć? Może ja ci mogę pomóc?
- Nic, właściwie nic, tylko…no nie wiem, chciałbym... po to tu przyjechałem…a jak tobie leci? 
– Dobrze - zwariował! Dzwoni do mnie o pierwszej w nocy, właściwe obcy człowiek, żeby mnie pytać jak mi leci? Mimo że słyszy że nie chcę z nim rozmawiać, że mnie obudził? Przecież mu to powiedziałam. 
-Słuchaj....
- Wiem że nieźle ci idzie, masz troje dzieci, męża, jesteś babcią, wiem że przyjeżdżałaś na występy do Kanady, ale wiesz, ja mieszkam tak na północy, właściwe na wyspie na jeziorze, nigdy się nie mogłem wybrać, no ale jak tak w ogóle, w porządku? 
-Tak, w porządku, mniej więcej- odparłam, no bo co można odpowiedzieć w tak idiotycznej rozmowie….
- A nie przeszkadzam ci teraz, może tam nie jesteś sama, może obudziłem męża? 
-Nie, mąż jest w Macedonii na festiwalu....nikogo nie obudziłeś oprócz mnie ale… 
- Wiesz, muszę znaleźć, pogadać z Kubą, nie wiesz czy on jest hetero? 
- Cooooo?! 
- No bo wiesz, on mi wtedy powiedział na tym obozie że się we mnie zakochał, a ja…no wiesz….potem nic mi nie wychodziło, miałem jedną dziewczynę jeszcze w Polsce, ale wiesz…potem nawet się w Kanadzie ożeniłem, ale to nie było…no wiesz jak to jest, to była pomyłka…przepraszam że tak gadam ale ...mówię tak dużo, bo wiesz.... od lat mieszkam sam, nie mam z kim pogadać, pracuję w domu, jestem…no to nie ważne, prawie wcale nie widuję ludzi…tak żyję trochę bez sensu i…
- Jesteś gejem? 
-…Nie wiem. Chyba tak, ale nie wiem. Rozumiesz mnie? 
- A po ci ci Kuba? To było tyle lat temu że….
- Tak, tak, ale pomyślałem…wiesz jak on mi wtedy powiedział że się we mnie kocha…..
-To myślisz że cię kocha dalej? Po tylu latach? 
- Nie tylko….właściwie nie wiem…chciałem z nim pogadać…Bardzo z nim chciałem się spotkać przez te wszystkie lata i postanowiłem się ruszyć i…no... pogadać. 
- Przed śmiercią? Przecież my już jesteśmy starymi ludźmi, po co ty się chcesz nim spotkać? 
- Nie wiem. Mam takie uczucie że zmarnowałem życie….Rozumiesz mnie? 
- Powiedz mi, a dlaczego mnie to mówisz, i do mnie dzwonisz? 
- No bo…nie pamiętasz jak rozmawialiśmy wtedy w nocy? 
- Nie. 
- Naprawdę? Nic nie pamiętasz? 
- Nie. 
- Po kinie. Na co my wtedy chodziliśmy, na jaki film, ze trzy razy? -”Wspaniałe wakacje” na taką głupotę…
- No. I nie pamiętasz tej rozmowy? W nocy? W lesie? 
- Nie. 
- Jak wracaliśmy przez las do leśniczówki? 
- Nie. Nic nie pamiętam....Nie wiem…opowiadałeś mi że jakaś dziewczyna na ciebie zwymiotowała, jak chciałeś się z nią przespać, ze zdenerwowania? Coś takiego? I że coś z łóżkiem, że się załamało? Nie pamiętam…takie coś było….o to ci chodzi? 
- Nie. 
- A o co? 
- No nie wiem, jak nie pamiętasz , no to nic….no dobrze, to zadzwonię, może za kilka dni, kiedy wracasz znowu do Warszawy? 
- Nieprędko. Pracuję tam. Ale poczekaj, przypomnij mi o co ci chodzi? O jaką rozmowę? Moją z tobą? 
- Tak. 
- No i co? 
- No nic, no to nie ważne….
- Obiecałam ci coś? Powiedziałam coś? Co?
- Nie, jak nie pamiętasz to już nie ważne. 
- … 
- No to co chyba się nie zobaczymy bo ja wylatuję z powrotem za tydzień. 
- A co z tym Kubą? 
- No będę go jeszcze szukał. Jak nie znajdę to trudno. Nie ważne. Dobranoc. 
- Słuchaj, o co to w ogóle chodzi? 
- ...
- Jesteś tam? Pamietsz Piotrka? Nie żyje. Pamiętsz go? 
- Nie. 
- Nie pamiętasz Piotrka? Też był potem aktorem, jak ja. 
- Nie, nie pamiętam. …No to dobranoc…. Przepraszam że cię obudziłem. 
- Nie ma za co. No to ....Dobranoc. 

Może to nieładnie kopiować cały tekst, ale nie potrafiłem wkleić linka do konkretnej notki w Dzienniku. Polecam! Warto. Kliknięcie na podpis pod tekstem przenosi do celu...
Nie wytrzymałem. Nie wytrzymałem - na szczęście. Nie tylko ja...


Nawet jesienią świat może nagle stać się bajeczny. Wiosna nie ma monopolu...
Mam szczęście do jesieni - wiekszość przełomowych zdarzeń właśnie o tej porze mi się przytrafiało. Zarówno dobrych jak i złych.



Mam nadzieję, że wszystko się jakoś poukłada - mam dużo nadziei. "Damy rade"... mówiąc to uśmiecham się do swoich myśli...

* * *

Jak ja się bałem tego spotkania. Wiedziałem, że będę musiał powiedzieć coś, o czym nie jestem do końca przekonany. Dla dobra.

Chwila rozmowy - niestety chwila.
Zamiast pretensji milczenie.
- To ja już zmykam.
- OK. Trzymaj się.

Jak obcy. A przecież z obu stron to maska.
Muszę wytrzymać. Może by się przytrzymać chodnika. Na wszelki wypadek - żeby nie pobiec. Może wystarczy się odwrć na pięcie - w tę drugą połowę świata. Tak robię. Nie pomaga - chyba jednak się chwycę chodnika. Zęby zaciśnięte - boli warga. Ale tak może się uda. Inni nie zobaczą.
Cholera. Nie utrzymam się dłużej - puszczam chodnik. Chce biec, ale nie wiem już dokąd...
W autobusie jakaś pani częstuje miłą dziewczynkę, co siedzi mamie na kolanie, cukierkiem - a mnie boli... warga. Jakoś wytrzymam.

* * *

Wczoraj.
Na skałkach, ciemno, zupełna cisza, lekko mroźno - wapienna ściana, lustro wody. Klimat niesamowity - czułem strach i respekt przed tym miejscem. Chyba jednak można odkrywać coś na nowo i się tym zachwycić.
Żołądkowa jest wspaniała.

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...

Zagubiłem się. Czy ktoś mnie znajdzie... Może znowu sam trafie...

Szczęściarz

Idę sobie do sklepu - obok bankomatu. Patrzę, a ty biedna maszyna się dławi i krztusi wystającym banknotem. Nie może ani go wessać ani wypluć - no to prowadzony wrodzonym altruizmem i współczuciem pomogłem, stając się bogatszym. 
Wczoraj zaliczyłem koncert Myslovitz - nie wiele pamietam bo: [1] wydaje mi się że jakoś kiepsko grali, [2] byłem zaaferowany oglądaniem skoków z bangi, [3] piłem piwko siedzac jak lumpek pod drzewem z kumplem i  nawiązywałem znajomości z groźnie wyglądającymi drechami z Nowej Huty wykrzykującymi"Cracovia!! Cracovia!!" - pijąc od nich wódke z gwinta - nic tak nie integruje jak brak ognia i papierosów. Potem męskie rozmowy o kulisach "bolesnego świata mężczyzn". Generalnie zabawa na 102.

* * *
Co ma wspólnego łyżka z jesienią?
- jesieniązupe

...

Śnił mi się dziś jakiś pożar. Zerknąłem do sennika - bardzo go lubię - bo taki psychoanalityczny. 
Oto co oznacza mój sen: 
Oczyszczenie, przemiana i olśnienie. Ogień spala wszelkie nieczystości i zamienia to, co stare w popiół, z którego powstaje Feniks.
Ogień oczyszcza czerń i czyni z niej biel.
Proces ten można porównać do czyśćca, który zawsze kończy się odkupieniem. 

Ogień symbolizuje namiętność i siłę płciową
Już się boję... :P

Rekonwalescencja

W weekend zwizytowałem - jak planowałem - Jastrzębie. Nie będę wiele o tym pisał bo wizyta była zbyt ważna, żeby stawać się przedmiotem rozpisywania na pop-kulturowym blogu. Mogę tylko wyznać, że była oczyszczająca. Zaliczyłem areszt domowy - gdy wspomniałem, że chcę wracać w sobotę schowano mi plecak, komórkę i zamknęto drzwi... 

Było "Niepokój"

...

A dziś brat do nas się wprowadza - ciekawe jak to będzie - dotychczas wychowywałem tylko psa i to z różnym powodzeniem - chyba postawie na samowychowanie...

Logika neurotka

Wyruszył na nowe wody - było rewelacyjnie, ale wrócił - choć jest mu teraz źle czuje się bezpiecznie. Cała logika neurotyka.
Nie wierzysz - mówiła miłość
w to, że nawet z dyplomem zgłupiejesz
że zanudzisz talentem
że z dwojga złego można wybrać trzecie
w życie bez pieniędzy
[...]
w niebo i piekło
w diabła i Pana Boga
w mieszkanie za rok

Poczekaj jak cię rąbnę

to we wszystko uwierzysz
/J.Twardowski/
Znowu miałem radosną okazję popatrzeć, jak "miłość wariatka ta sama" odurza ludzi.
top